Ale do tego czasu trzeba będzie jakoś dożyć a obserwując poczynania polskiej klasy politycznej ta ewentualność z dnia na dzień staje się coraz mniej prawdopodobne.
Na portalu ukazał się wielce interesujący wpis ukazujący epistolograficzny dorobek "amerykańskich onuc"
Pojawiła się też konstatacja samego blogera o tym że :
"Gdyby taki list ukazał się w Polsce to szczujnie typu Sakevycza i TVP Info dawno by ukrzyżowały Autorów jako "piesków Putina". Sygnatariusze zastosowali metodę "na Zawiszę" czyli trochę talmudycznej retoryki."
a mnie w związku z tą konstatacją naszła nienowa myśl o tym co może być powodem tego że jedni posiadają zdolność identyfikowania wroga a inni są tej zdolności zupełnie pozbawieni.
Ciągle wahając się między ideami kreacjonizmu a ewolucji od wielu lat nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Bo choć człowiek to istota złożona to przecież w podstawowych funkcjach nie różniąca się niczym od reszty stworzenia.
Nie ma takiego prawa biologii czy biochemii które odnosiłoby się do zwierząt a do człowieka nie.
Instynktowne a celne identyfikowania wroga jest elementarną umiejętnością wypracowaną w drodze ewolucji i nawet jeśli założyć że "podarowaną przez Boga" nie zmieni to oczywistego faktu że taka umiejętność istnieje i jest głównym warunkiem trwania jednostki i gatunku.
Dlaczego zatem są populacje pozbawione tej umiejętności ? Wada genetyczna? kara boska? a może rodzaj choroby?
Ale raptem przypomniało mi się o moim tekście zamieszczonym przed laty na zaprzyjaźnionym blogu.
Myślę że nie od rzeczy będzie go przypomnieć.
Mrowisko to złożona super struktura, którą ewolucja doskonaliła od około 130 milionów lat. To jeden z najdoskonalszych systemów na planecie, ale nic nie uratuje mrowiska przed zagładą, jeśli zawita tam Lomechusa,
Mały brązowy żuczek przenika do komór, gdzie składa się i przechowuje mrówcze jaja. Wszelkie próby strażników, idące w kierunku zidentyfikowania obcego intruza, paraliżowane są substancją wydzielaną przez lomechusa. Strażnicy-mrówki zlizują ją bezpośrednio z napastnika i popadają w stan euforii. Tak zaczyna się zagłada mrowiska.
Kiedy lomechusa przeniknie "mieszkalne" strefy mrowiska, mrówki zaczynają go karmić, spełniając swoisty "rozkaz" intruza. Żuk drażni swoimi czułkami pewne okolice mrówczej głowy i tym sposobem osiąga pożądany cel.
Następnie lomechusa składa około 200 własnych jaj niczym nie odróżniających się od mówczych. Ale kiedy wyklują się z nich larwy, mocno różniące się od larw mrówek, na pozbycie się intruzów będzie już za późno. "Maluchy" posiadają umiejętność wydawania "pokarmowych rozkazów" i wydzielania oszałamiającej substancji.
Teraz mrówki będą opiekować się obcymi kosztem własnego potomstwa. Wkrótce na utrzymanie lomechusów będą zużywane wszystkie zasoby mrowiska. Na tym etapie mrówki jeszcze mają złudzenie, że kontrolują sytuacje w mrowisku. Ale wkrótce jest już jasne, że dzieję się coś dziwnego. Dotychczasowe życie mrowiska zostaje zakłócone. Strefy niedawno patrolowane przez strażników są puste, pojedyncze robotnice usiłują podejmować pracę, ale szybko porzucają ją i rozchodzą się bezładnie w przypadkowych kierunkach.
Na tym etapie widać, że nie wszystkie mrówki porażone są narkotykiem. Jest ich zdecydowanie mniej, tym bardziej że pojawia się nowe pokolenie mrówek. Niestety skutkiem niedożywienia i działania narkotyku mrówek-degeneratów niezdolnych już do podjęcia żadnej funkcji właściwej gatunkowi. Zasoby mrowiska są już na wyczerpaniu; coraz mniej osobników pracuje, a coraz więcej wyłącznie spożywa. Wkrótce zaczyna panować głód.
Na tym etapie nic poza siłą zewnętrzną nie jest już w stanie uratować mrowiska. Czystka, wyłącznie brutalna czystka może cokolwiek wskórać. Łopatą wykopuje się część mrowiska, którą następnie dzieli się na jeszcze mniejsze części i po prostu żmudnie oddziela zdrowych i normalnych od intruzów i degeneratów.
Zdrowe mrówki w specjalnym pojemniku przenosi się na nowe miejsce, oddalone co najmniej 1 kilometr od starego mrowiska. Podjęcie na nowo funkcji zdrowego mrowiska wymaga czasu, więc mrówki będą musiały otrzymywać pomoc. Ale jeśli mrowisku uda się przeżyć, to żyjące w nim mówki już na zawsze będą odporne na narkotyki lomechusów. Po prostu z nimi już te numery nie przejdą. A stare mrowisko w ciągu kilku tygodni zmienia się w martwy kurhan.
Czy coś podobnego może dotyczyć też świata ludzi? Czy jest rzeczą prawdopodobną aby cześć ludzkiej populacji mogła być zaatakowana przez jakiegoś nieznznego pasożyta i od tej pory pod wpływem toksycznych impulsów podejmowała samobójcze działania ?
Przykłady ze świata zwierzęcego zarówno te już poznane jak również te ciągle tajemnicze np "samobójstwa wielorybów", pokazują że to możliwe.
Gdyby tak było to istnieje nadzieja że kiedyś będzie można wynaleźć jakieś antidotum.
Ale do tego czasu trzeba będzie jakoś dożyć a obserwując poczynania polskiej klasy politycznej ta ewentualność z dnia na dzień staje się coraz mniej prawdopodobne.